slajd22

Msze święte

Niedziele i święta: 700 900 1100 1600
Soboty (Msza z Niedzieli): 1700
Dni powszednie: 700 1700

W wakacje rano tylko o 700  z wyjątkiem I czwartków, piątków i sobót miesiąca oraz ważniejszych świąt i uroczystości.

630 Przed poranną Mszą św. - Codzienny różaniec
630 Niedziela - Godziniki ku czci Niepokalanego Poczęcia NMP
1520 Nieszpory Niedzielne

Msza św. dla dzieci w niedziele: 1100

Msza św. szkolna dla dzieci w czwartki: 1700

Msza św. dla młodziezy: w I piątki: godz: 1830 /Z wyjątkiem wakacji i ferii/

Kancelaria parafialna jest czynna:

Poniedziałki  od 800 do 900 od 1700 do 1800

Środy    od 1700 do 1800

Piątki   od 800 do 900

w maju i październiku kancelaria czynna w godzinach popołudniowych od 1600 do 1700 ze względu na nabożeństwa majowe i różańcowe

 

Spowiedź święta

Codziennie 30 min. przed każdą Mszą św
w I piątek miesiąca o godz: 16:00

Adoracja Najświętszego Sakramentu:

Piątek: 1630 - 1700 z Koronką do Miłosierdzia Bożego
Sobota: 1630 - 1700
w I czwartki miesiąca: 600 - 700 i 1830 - 1915
w I piątki miesiąca: 1600 - 1700

Katechezy Biblijne z ks. Tomaszem Kuszem raz w miesiącu w ogłoszonym terminie o  1830, po katechezie Krąg Biblijny lub Modlitwa Uwielbienia w kościele o godz.: 19:30

O bólach porodowych i wyjściu z Matriksa z Rafałem Tichym rozmawia Marcin Jakimowicz

Marcin Jakimowicz: Lech Poznań awansuje w pucharze UEFA, w supermarketach nieustanne promocje, a Ty wyskakujesz z manifestem neomesjanistycznym. Mówisz o czekaniu na Mesjasza. Przecież adwentowe Dzieciątko już zeszło po drabince do żłóbka…
Rafał Tichy: To ciekawe, że czekamy na przyjście Jezusa jedynie w Adwencie. Bardziej czekamy chyba jednak na święta niż na realne przyjście Jezusa. Przygotowujemy wigilię, choinkę, prezenty i gdyby nagle w tę sytuację wszedł Chrystus, to chrześcijanin, który ma do Niego słabą relację, złapie się za głowę: Kurczę! Co jest grane?

Jezus może zepsuć mu święta…
– Tak! Bo On przychodzi i kończy to wszystko. Jeżeli nie czekaliśmy głównie na Niego, to Jego powtórne przyjście, które kończy historię, jest szokiem, rewolucją, apokalipsą niszczącą wszystkie nasze projekty. Żyjemy w wiecznym adwencie. Adwent nigdy się nie kończy. Chrześcijanie zawsze czekali na przyjście Chrystusa.

Dziś też czekają? Romano Guardini ubolewa: świadomość powtórnego przyjścia Pana w życiu chrześcijańskim nie ma już poważnego znaczenia.
– Oczekiwanie ożywiało pierwszy Kościół: Na tym padole łez, wobec zła, które nas dotyka, my naprawdę Ciebie wypatrujemy! Jak dziecko oczekuje na przyjście matki. Stoi przy oknie z nosem na szybie. Modlimy się na każdej Mszy: oczekujemy Twego przyjścia w chwale. Zawsze mnie zastanawiało, ilu ludzi naprawdę oczekuje tego przyjścia? Nie czekamy na czasy ostateczne, my już w nich żyjemy! Od dwóch tysięcy lat. Cały czas dokonuje się apokalipsa. Biblia mówi, że w czasach ostatecznych będziemy widzieli pewne znaki, zawirowania. A przecież my doświadczamy potężnej walki duchowej, w której ścierają się siły światła i ciemności, Jan w Apokalipsie wymienia bardzo konkretne znaki poprzedzające przyjście Jezusa. Będą się dokonywały w różnych sferach: kosmicznej (zawirowania, trzęsienia ziemi), społecznej (wojny, głód) i dotykającej Kościoła (prześladowania, kryzys, męczeństwo). Czy nie jesteśmy ich świadkami i dziś?

Gdy te proroctwa czytał francuski ksiądz pod koniec XVIII wieku też mógł powiedzieć: Na moich oczach spełnia się Apokalipsa: wokół pożogi, prześladowania, rzeź. Podobnie uczestnicy wypraw krzyżowych, męczennicy na rzymskich arenach…
– I każdy z nich miał prawo tak myśleć! Bo skoro my nie wiemy, kiedy nadejdzie Chrystus, to od dwóch tysięcy lat każde trzęsienie ziemi, każda wojna, kryzys Kościoła są antycypacją tych znaków ostatecznych. Nie wiemy, czy to jest ta miara znaków, która oznacza, że On już stoi u drzwi. Grzegorz Wielki, który podczas upadku cesarstwa rzymskiego widział pożogę, krew mógł myśleć: spełnia się Apokalipsa. My też mamy takie prawo…

Pierwsi chrześcijanie nie wytrzymywali napięcia. Paweł studził Tesaloniczan, którzy sprzedawali
swoje domy, rzucali pracę. Wiedzieli, że „nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie”. Czekali,
a tu nic…
– Jezus z jednej strony mówił, że nikt zna tej godziny poza Ojcem, a z drugiej pobudzał do nadziei, że niedługo przyjdzie. Myślę, że z tym wiązało się coś głębszego: Apostołowie na Niego niecierpliwie cze-kali, bo byli w Nim zakochani, nie wyobrażali sobie życia bez Niego. Wiedzieli, że nic na tym świecie nie jest w stanie ich pocieszyć, tylko On, tylko Jego przyjście.

Dziś świat oferuje mnóstwo gadżetów, które są w stanie nas pocieszyć. Choć na kilka minut.
– Jezus powiedział: jestem lekarzem, przychodzę do tych, którzy są chorzy. Jeśli nie oczekuję zbawienia, ratunku, to po co mi Zbawiciel? Jeśli nie czuję się chory, po co mam czekać na lekarza? Ale czy Jezus powiedział, że są chorzy i zdrowi? Nie. Wszyscy są chorzy. Wszyscy są w sytuacji cierpienia. Problem polega tylko na tym, czy ja to swoje cierpienie jakoś obłaskawię, przyklepię, czy stanę wobec niego twarzą w twarz. Nikt na tym padole łez od niego nie ucieknie. Dopadnie każdego. A dzisiejszy świat wynalazł genialne w swojej pokusie środki, by cierpienie stłumić. Produkuje masowo erzace. Po co miałby oczekiwać Zbawiciela, skoro się znakomicie bawi?

Czy człowiek musi upaść na dno, by naprawdę zatęsknić?
– Błogosławieni, którzy płaczą. Zostaną pocieszeni. Albo doświadczę tego płaczu i doznam pocieszenia albo wewnętrznie płacząc będę próbował siebie oszukać przyklejonym uśmiechem. Są sytuacje życiowe, nasze małe apokalipsy, które w pierwszej chwili wydają się koszmarem, ale później okazuje się, że właśnie one stawiają nas wobec naszej opłakanej rzeczywistości i tylko w nich możemy doświadczyć przyjścia Tego, który nas pocieszy.

Opowiesz o swej małej apokalipsie?
– Tak. Byłem młodym, wysportowanym człowiekiem, który studiował na uczelni katolickiej filozofię, czytał mnóstwo książek w tym św. Augustyna i św Tomasza, chodził i na imprezy, i do kościoła. W pewnym momencie tej sielanki doświadczyłem choroby, która sprawiła, że w ciągu trzech tygodni schudłem 20 kilo. Koszmar. Wydawało mi się, że umrę. Wisiała nade mną śmierć. Cały świat mi się rozpadł. Po-czułem się oszukany. Pamiętam, że szedłem ulicą Racławicką i cały świat był czarny. Gnił, rozkładał się. Przestały smakować książki, nie chciało mi się studiować, iść na imprezę, zakochiwać. Po cholerę? Być może za miesiąc umrę. Wyłem. Miałem iść na uczelnię, ale w połowie Lasku Bielańskiego pomyślałem sobie: Po co? Co to da? Błąkałem się po tym lesie, miałem nawet myśli samobójcze i w pewnym momencie wpadłem na znajomego księdza. Zacząłem się mu żalić. Myślałem, że mnie poklepie po ramieniu. A on wypalił: Rafał, powinieneś cieszyć się z tego stanu. To ważna chwila! Myślałem, że go strzelę w pysk. Co za bezczelność! Oczekiwałem pocieszenia, a ten mówi: To szansa w tym twoim egoizmie, zapatrzeniu w siebie. Ta twoja szczelna skorupa zaczyna w końcu pękać. To doświadczenie spowodowało, że doczołgałem się do kościoła. Po raz pierwszy w życiu usłyszałem kerygmat: Jest Zbawiciel! Jest ratunek! Uczepiłem się tych słów jak wariat. To było 18 lat temu. Dzięki tym osobistym „czasom ostatecznym” zacząłem z utęsknieniem wypatrywać przyjścia Zbawiciela…

Średniowieczni mnisi zrywali się w środku nocy, by oczekiwać przyjścia Pana. Zapowiadał przecież, że przyjdzie jak złodziej w nocy. Dziś zakony porzuciły tę tradycję.
– Każda odnowa w chrześcijaństwie zawsze wiązała się z powrotem do pierwotnego radykalizmu. Nowe wspólnoty monastyczne zawiązywały się z myślą: powróćmy do gorliwości chrześcijan z Wieczernika. Tak wyglądała odnowa cysterska, benedyktyńska, franciszkańska, dominikańska. Wszystkie mówiły: wróćmy do tęsknoty pierwszych chrześcijan. Gdy świat spał, mnisi zrywali się, by czuwać. A dziś? Wła-ściwie wszystkie zgromadzenia zrezygnowały z nocnych modlitw. Może to, co mówię, bierze się z dość krzywdzącego spojrzenia na monastycyzm? Były to wspólnoty radykalnie głoszące Ewangelię, wywołujące szok, sprzeciw, wstrząs w społeczeństwach. A dziś? Czy widziałeś gdzieś zakony żebracze?

Szczerze? Nie…
– Właśnie! Dzisiejsze zakony to wspólnoty ojców profesorów, ojców redaktorów, duszpasterzy, liturgistów. Tymczasem pierwsi dominikanie i franciszkanie byli publicznie opluwani na mieście, ponieważ byli obdartusami, nie do strawienia przez społeczeństwo. Rodzina Tomasza z Akwinu zamknęła go nawet w wieży. Chcesz wstąpić do dominikanów? To jakiś poroniony pomysł! Powinieneś robić w Kościele karierę, a nie wstępować do jakichś obdartusów.

Dziś karierę robi się u dominikanów…
– Dokładnie! Czy widziałeś kiedykolwiek zakonników, którzy chodzą po dwóch i głoszą Ewangelię? Czy dzisiejsze wspólnoty zakonne nie przeżywają głębokiego kryzysu? I tu dochodzimy do pytania o nocne czekanie na Mesjasza. Gdy cały świat smacznie spał, mnisi wstawali i czuwali. Dziś nie dostrzegam w nich tego radykalizmu, żebractwa, prostoty, wystawiania się na pośmiewisko.

To gdzie odnajdujesz tę gorliwość Wieczernika?
– Odnowa w chrześcijaństwie dokonywała się przez małe wspólnoty. Od czasów Konstantyna dokonywała się przez wspólnoty monastyczne. Od Soboru Watykańskiego II, jak mówi kard. Ratzinger w „Raporcie o stanie wiary”, ten powiew Ducha Świętego dokonuje się w małych wspólnotach: Focolari, neokatechumenat, wspólnoty francuskie. Ale to już nie są wspólnoty monastyczne! Bo one zawsze były elitarne, poza nimi żyli tak zwani zwykli chrześcijanie. Tym razem są to wspólnoty świeckie! Nie ma już chrześcijaństwa dla elity i szaraczków. Chrześcijaństwo albo jest radykalne, albo go nie ma! W tych nowych wspólnotach ludzie w czasie Adwentu wstają w nocy, by czuwać i modlić się psalmami…

Mówisz „małe, ubogie wspólnoty”. My jesteśmy przyzwyczajeni do Kościoła triumfującego. Proboszczowie psioczą na pustoszejące kościoły…
– Kard. Ratzinger opisał w latach 70. ubiegłego wieku wizję przyszłości chrześcijaństwa: „Kościół przyszłości, Kościół, który nie będzie się ubiegał o żaden mandat polityczny i nie będzie uprawiał flirtu ani z lewicą, ani z prawicą, będzie Kościołem uduchowionym. Będzie miał trudne zadanie; albowiem proces krystalizacji i oczyszczenia będzie go kosztował wiele sił. Stanie się Kościołem ubogim, kościołem maluczkich. Zagubieni ludzie odkryją wówczas, być może, w małej garstce chrześcijan coś zupełnie nowe-go: nadzieję, której pragnęli, odpowiedź, której w skrytości serca zawsze szukali. Uważam to za pewnik, że przed Kościołem stoją trudne czasy. Właściwy kryzys jeszcze nie nadszedł, ale
jestem absolutnie pewny tego, co zostanie na końcu: nie Kościół kultu politycznego, jeno Kościół wiary”. Tęsknię za Kościołem, który będzie solą ziemi. Jeżeli oczekujemy Kościoła triumfującego, który odniesie sukces w tej historii, założy superspołeczeństwa civitas Christiana, gdzie ludzie będą się modlić w wy-pełnionych gotyckich katedrach, gdzie każdy kanał telewizyjny…

… będzie się zaczynał od słów: Szczęść Boże…
– …to słowa Ratzingera o malutkich wspólnotach tchną jakimś koszmarnym pesymizmem. Ale przecież Chrystus nigdy nie obiecywał nam takiego triumfu. On sam nie odniósł takiego triumfu: ani politycznego, ani literackiego, ani artystycznego, ani nawet religijnego (Jego naród Go przecież odrzucił). Nie zbudujemy tu na ziemi królestwa niebieskiego. Nie będzie historycznego triumfu Kościoła.

To dlaczego my tak bardzo o niego zabiegamy?
– Bo nie rozumiemy kerygmatu. Mamy być solą ziemi. Mamy, nosząc w sobie umieranie Jezusa Chrystusa, nadać smak historii tego świata. Wierzymy w to, że pod tą historią dokonuje się inna: historia zbawienia. Jakiego triumfu Chrystus dokonał? Triumfu krzyża. Patrzymy na historię z perspektywy krzyża. A to nam daje zupełnie nową wizję. To, co wydawało się upadkiem, katastrofą, nabiera nowego znaczenia. Jeżeli nasze indywidualne cierpienie nabiera innego sensu, to czy takiego sensu nie nabierają też globalne wydarzenia, historia społeczeństw, narodów? Mesjanizm jest zrywaniem masek ułudy z codziennych procesów gospodarczych, politycznych i artystycznych, by zobaczyć za nimi totalną wojnę światów. Oczekiwanie na to, że Mesjasz powróci, rzuca światło na całą historię ludzkości, nie tylko na historię Rafała Tichego. Pozwala nam również patrzeć w nowy sposób na przyrodę. Przecież Paweł owe „bóle rodzenia” odnosi do kosmosu! „Stworzenie aż dotąd jęczy i wzdycha w bólach rodzenia”. My jesteśmy przyzwyczajeni do patrzenia na przyrodę w sposób sielankowy: rosa, zachód słońca, białe obłoczki. Ale przyroda to też trzęsienia ziemi, koszmarne huragany. Pooglądaj sobie Discovery: tam jest taka zwierzęca jatka, że krew tryska z ekranu. Przyroda ma też wymiar niepokoju, chaosu. Ona też czeka z tęsknotą na Mesjasza!

Rozmawiamy w Warszawie. W 1944 roku ludzie czekali tu na godzinę „W”. Współtworzysz pismo „44”. Też czekacie na godzinę W?
– Gdy szukałem obrazowej analogii, która pokazałaby Polakowi, czym jest czekanie na Mesjasza, od razu nasunęło mi się porównanie z akowcami. Żyli w okupacji. Mieszkali w Warszawie, która była ich i zarazem nie ich. Wiedzieli, że nie są do końca u siebie, a to, co budują, nie jest ostateczne. Co więcej: oni chcieli, by to runęło! Czekali na godzinę „W”, ale w tym czasie musieli jakoś żyć: żenili się, grali w karty, płakali, studiowali. Ale to wszystko nie było ostateczne, bo gdy przyjdzie godzina „W”, to wszystko się zmieni…

Dziś uśpieni ludzie nie widzą żadnego zagrożenia. Jaka wojna? Jaka okupacja?
– Gdyby Warszawa składała się z samych folksdojczów, którzy cieszą się z obecności Niemców, to nie czułaby potrzeby wyzwolenia. Jakie powstanie? Budujemy nową Warszawę, uczymy się języka niemieckiego, przyswajamy germańską kulturę. Co wy, panowie, robicie? Chcecie, by to wszystko spłonęło? Co za rozróbę planujecie? Czekać na godzinę „W” mogli tylko ci, którzy czuli, że coś tutaj nie gra, którzy wiedzieli, że za chwilę mogą ich wywieźć do lasu i rozwalić. Tacy ludzie mogą albo pogrążyć się w czarnej rozpaczy, albo usłyszeć kerygmat: jest ratunek. Nadchodzą alianci! Jeśli nie dostrzegam, że z tym światem coś nie jest tak, nie będę czekał na Mesjasza. Jeżeli dobrze mi w tym Matriksie (idę na studia, biorę kredyt, kupuję dom, żenię się, pracuję na pogodną starość), to nie mam potrzeby czegokolwiek zmieniać. Jezus będzie intruzem. Tylko ktoś, kto jak Neo w Matriksie zobaczy szwindel – że jest podłączony do tysiąca rurek, które wysysają z niego życie – może zawołać: Marana tha!

Darowizny na cele kultu religijnego

nr konta:

81 8447 0005 0000 0534 2000 0001
Bank Spółdzielczy w Pawłowicach

Bóg zapłać za wszelką pomoc materialną!

Adres

Parafia Rzymskokatolicka
pw. św. Jana Chrzciciela

ul. Biskupa Pawłowskiego 7
43-250 Pawłowice
tel. (32) 472-19-11

Delegat Arch. Katowickiej ds. Ochrony Dzieci i Młodzieży

Ks. Łukasz Płaszewski
Kuria Metropolitalna
ul. Jordana 39 (wejście od ul. Wita Stwosza 16, poziom -1)
40-043 Katowice
kom.: +48 519 318 959
e-mail: delegat.dm@katowicka.pl

Licznik odwiedzin

Dzisiaj 110

Wczoraj 156

W tym tygodniu 436

W tym miesiącu 4580

Od 8 października 2012 711950

Currently are 4 guests and no members online

Kubik-Rubik Joomla! Extensions