Tylko w nieskończonej ciszy, można zacząć słyszeć.
Tylko tam, gdzie nie ma słów, można zacząć widzieć.
Wielka cisza to surowy film, który w swej czystej formie bliski jest spokojnemu, medytacyjnemu życiu w klasztornych murach. Bez muzyki, jedynie z klasztornymi śpiewami, bez wywiadów, bez komentarzy, bez dodatkowych materiałów. Zmiany czasu, pór roku i wszystkie powtarzalne elementy dnia i modlitwy - ten film nie jest odwzorowaniem życia klasztornego, ale istotą tegoż życia. To film o świadomości, absolutnej obecności, o życiu ludzi, którzy w najczystszej formie poświęcili całe swoje życie Bogu.
Zakon kartuzów jest bractwem o jednej z najbardziej ścisłych reguł w kościele rzymskokatolickim. Ukryci przed ludzkim wzrokiem mnisi wiodą życie według starych reguł i rytuałów. Klasztor zamknięty jest dla odwiedzających i turystów, nie istnieją żadne współczesne filmy z udziałem mnichów. Ostatnie zdjęcia pochodzą z 1960 roku, kiedy dwóch dziennikarzy otrzymało pozwolenie na przekroczenie klasztornych murów, pod warunkiem że kadry nie będą zawierać obrazów samych mnichów.
Dziewiętnaście lat po pierwszym spotkaniu z obecnym przeorem zakonu reżyser, Philip Gröning, otrzymał pozwolenie na realizację filmu o życiu mnichów. Było to owocem długotrwałych i opartych na zaufaniu stosunków między reżyserem i kapłanem. Przez co najmniej siedem lat żaden inny film nie będzie mógł być nakręcony na terenie klasztoru. Jednak, biorąc pod uwagę, że przez tak długi okres żaden filmowiec nie uzyskał pozwolenia na realizację, obraz ten może pozostać jedynym, jaki został nakręcony w klasztorze. Philip Gröning mieszkał w klasztorze i na co dzień towarzyszył mnichom z kamerą. Aby stać się częścią normalnego życia mnichów i ich rytuałów, reżyser musiał doświadczyć pustelczniej egzystencji - tylko tak mógł zbliżyć się do świata mnichów i nowicjuszy, wiodących swoje życie pomiędzy starymi obrzędami i bez zdobyczy cywilizacji.
Film był realizowany podczas prawie czterech miesięcy pracy wiosną i latem 2002 roku, kolejnych trzech tygodni zimą 2003 roku oraz ostatnich trzech dni grudnia 2003. Z nakręconego materiału powstał pełnometrażowy film, jego krótsza wersja dla telewizji, album ze zdjęciami oraz płyta z nagraniami mszy i psalmów.
To, co uderzyło mnie w tym filmie, to oprócz ich odizolowania od rodziny, świata, skupienie zakonników na prostych czynnościach, na tym, by wykonać ich w sposób bardzo dobry. Ich skupienie i zaangażowanie w mycie naczyń, rąbanie drwa, sadzenie warzyw. Każda czynność, którą wykonywali była dla nich drogą do uświęcenia. Przede wszystkim potrafili żyć teraźniejszością, myśleli o tym, co w danej chwili robili, całkowicie się temu oddając.
A my tak często takie proste czynności traktujemy jako coś zbędnego, co należy tylko jak najszybciej wykonać, tak często więc trzeba za nami poprawiać... Nie potrafimy żyć tu i teraz. Cokolwiek robimy myślimy już o tym, co będziemy robić za pół godziny, za godzinę, następnego dnia. A przecież to, co było jest martwe, to co będzie niewiadome, dlatego najważniejsze jest to, co jest teraz... .
Kilka słów, które wypowiedziane zostały w filmie pozostawały w pamięci. Słowa zakonnika, który zbliżając się do kresu swojego życia mówił: Nie należy bać się śmierci. To tylko powrót do Ojca, który nas kocha. Nie bójmy się śmierci. Nie bójmy się przeciwności losu, Bóg zawsze chce dla nas „dobrostanu”, dlatego też nie bójmy się tego, co nas spotka. Chrześcijanin dlatego zawsze jest szczęśliwy.
Mówił to spokojnie, bardzo powoli, z uśmiechem na twarzy... . Był szczęśliwy.